Wycieczka do Włoch- Piemont i Liguria

W sobotę – skoro świt wstaliśmy i wsiedliśmy do autokaru, który przez cały tydzień miał być naszym domem. Przesadzone? Chyba nie jeśli jedzie się do Włoch, a potem odwiedza się kolejne regiony włoskie.

Po przejechaniu 1068 km zatrzymaliśmy się w Hotelu International w Tarvisio, gdzie zjedliśmy obiadokolację

i zmęczeni poszliśmy spać.

Następnego ranka po typowym włoskim śniadanku ruszyliśmy dalej.


Zrobiłam zdjęcie mapki okolic ze ściany hotelu, gdyby  udało nam się tam kiedyś wybrać i pochodzić po okolicy. Generalnie hotele w Tarvisio są miejscem, gdzie przyjeżdżają miłośnicy białego szaleństwa i gdzie nocują Polacy w drodze do Włoch po przejechaniu ponad 700km od granicy z Czechami. My z Warszawy mamy ponad 1000km.

Przed hotelem ostatnie pamiątkowe zdjęcia

Nasz pokój był na trzecim piętrze, pierwszy z prawej strony, z zamkniętymi okiennicami i jednym oknem dachowym. W tym hotelu będziemy się zatrzymywać również w drodze powrotnej.

Po przejechaniu prawie 500 kilometrów dotarliśmy do klasztoru Certosa di Pavia, wybudowanego dla zakonu kartuzów. Razem z nami czekało wiele osób aby przejść przez kratę do prezbiterium i zobaczyć piękne drewniane stalle, w których obrazy układane były metodą intarsji. Niestety w prezbiterium nie można robić zdjęć .

Mały dziedziniec klasztoru jest bardzo malowniczy.

Kiedy  zakończyliśmy zwiedzanie klasztoru pojechaliśmy zrobiliśmy kolejne 150 km do Hotelu Panorama w Cambiano – koło Turynu, gdzie nocowaliśmy trzy doby. Na obiadokolację podano nam duże porcje makaronu i zachęcano do dokładek.

to akurat drugie danie…

Nasz pokój, również tu- był na 3 piętrze.

I tak upłynął nam drugi dzień wycieczki.

 

Po raz pierwszy w Kościele w Lesie Bielańskim  świętowaliśmy Dzień Osób z zespołem Downa. „Fundacja Little by Little” zaprosiła swoich sympatyków na uroczystą mszę 17 marca o 11.00. Kościół w Lesie Bielańskim  jest tym, w którym Maks był ochrzczony i jest bliski naszemu sercu.

Maks  z tatą zasiadł razem z podopiecznymi Fundacji w prezbiterium.

Oczywiście dzień osób z zespołem Downa obchodzimy 21.03. Tego dnia wszyscy zakładamy skarpetki nie do pary…

W zeszłym roku na portalu Niepelnosprawni, ukazał się artykuł, Oswajanie zespołu Downa

w którym przypomniano naszą rodzinę, co było dla nas dużym zaskoczeniem.

 

Sylwester w Tarnowskich Górach

Podobnie jak dwa lata temu wybraliśmy się na Sylwester ze Stowarzyszeniem Bardziej Kochani. Tym razem odwiedziliśmy Śląsk: zabytkową kopalnię srebra w Tarnowskich Górach, Palmiarnię w Gliwicach , Muzeum Chleba w Radzionkowie.

Wyjechaliśmy w sobotę dość  wcześnie i w drodze na Śląsk towarzyszył nam deszcz.

Jednak  w Tarnowskich Górach już nie padało. Przyszliśmy do kopalni, żeby przejść podziemną trasę 1740 m i przepłynąć łodziami Sztolnię Czarnego  Pstrąga…

Wędrowaliśmy korytarzami wykutymi w skale przez gwarków, którzy szukali tu  srebra.

Teraz korytarze są oświetlone, ale dawniej górnicy pracowali prawie w ciemności i trudno to sobie wyobrazić jak dawali radę odnaleźć srebro…

Część chodników jest wysoka a część niska. W kopalni trzeba nosić kask, żeby nie nabić sobie guza chodząc podziemnymi korytarzami.

Akurat zima to dobra pora na wędrówki pod ziemią, bo tu zawsze panuje temperatura 10 stopni Celsjusza, więc jest cieplej niż na powierzchni.

Doszliśmy do Sztolni Czarnego Pstrąga , gdzie wsiedliśmy w łodzie i popłynęliśmy podziemnym korytarzem tak  wąskim jak łódka w której siedzieliśmy, dlatego trzymaliśmy ręce na kolanach, żeby nie pokaleczyć palców, gdybyśmy je trzymali na burtach łodzi, a  łódka otarłaby się o skałę…

Było to ciekawe doświadczenie, choć wszystkich  bolały nogi, gdyż często szliśmy na nogach zgiętych w kolanach, żeby zmieścić się w wykutym tunelu. No i nie jest to wyprawa dla osób, które mają klaustrofobię, albo boją się ciemności…

Po wizycie w kopalni pojechaliśmy do Palmiarni.

Mamę zachwycił widok figi owocującej w donicy, ponieważ sama ma drzewo figowe w ogródku, które nigdy nie miało owoców.

Palmiarnia ma kilka pawilonów: pawilon roślin użytkowych,

Pawilon tropiku, sukulentów,

Pawilon akwarystyczny…

W pawilonie historycznym są okazy roślin, które mają ponad 100 lat i pamiętają czasy wystawy botanicznej z 1924 roku.

W Palmiarni są altanki i ławeczki wkomponowane  w zieleń , na których można usiąść i podziwiać rosnące tam okazy, albo zjeść ciastko w kawiarni.

Wieczorem dojechaliśmy na miejsce noclegu w Hotelu Aslan.

Przyznam, że byłem już zmęczony, ale jeszcze napisałem kartki do kolegów!

Następnego dnia, w niedzielę wyruszyliśmy do Muzeum Chleba, które założył pasjonat Piotr Mankiewicz.

Najpierw obejrzeliśmy film o muzeum, a potem poszliśmy zrobić sobie własny wypiek. O ile w kopalni było ciepło, o tyle w muzeum -nie.

Z przygotowanego ciasta formowaliśmy rulony a potem zaplataliśmy je tak jak w chałce.

Gdy nasze wyroby poszły do pieca , my oglądaliśmy zgromadzone eksponaty i zgadywaliśmy do czego służyły…

Czy zgadniecie po co w tej filiżance zrobiono ten mostek w poprzek? otóż to filiżanka dla wąsaczy, żeby pijąc nie pomoczyli sobie wąsów!!!

W muzeum jest też urządzona klasa z danych lat, z czasów których nawet moja mama nie pamięta, kiedy dzieci pisały na kamiennych tabliczkach zamiast w zeszytach.

W końcu upiekły się nasze wyroby co przywitaliśmy z dużą radością, bo chlebki były ciepłe i z przyjemnością je zjedliśmy. Po wizycie w muzeum pojechaliśmy zdobyć Kopiec Wyzwolenia w Piekarach Śląskich.

Kopiec został zdobyty!

Wieczorem mieliśmy wspólną kolację i razem przywitaliśmy Nowy Rok 2024

Konkurs fotograficzny Fundacji Avalon

Pod koniec października Fundacja Avalon ogłosiła konkurs fotograficzny pod hasłem „Mam tak samo jak Ty – artystyczne sceny z życia codziennego” , w którym wzięliśmy udział wysyłając na konkurs zdjęcie Maksa z Parku Iluzji w Zakopanem.

Wczoraj dostaliśmy wiadomość, że nasze zdjęcie znalazło się wśród 12 finalistów i możemy je zobaczyć na Skwerze ks. Jana Twardowskiego .

Wybraliśmy się dzisiaj na Krakowskie Przedmieście samochodem i długo krążyliśmy zanim udało nam się zaparkować na ul.Kopernika. Idąc wzdłuż ogrodzenia szpitala dziecięcego zabaczyliśmy mural…

Życzeniu blondynka z murala stało się zadość…przynajmniej po części. Krakowskim Przedmieściem nie jeżdżą autobusy.

Na skwerze ks. Jana Twardowskiego przeżyliśmy chwilową załamkę, ponieważ nie zobaczyliśmy wystawy, na którą się wybraliśmy. Na skwerze stały bowiem kamienne bloki, do których zwykle mocowane są ramy na zdjęcia, ale te były puste… Przez chwilę rozglądaliśmy się i wreszcie ją zobaczyliśmy, rzeczywiście są wystawione zdjęcia konkursowe równolegle do ulicy Karowej i tak trochę z boku…nie mogę odgonić myśli , że  wszystko co dotyczy Osób z niepełnosprawnościami odbywa się trochę z boku i czasem trudno to dostrzec…


Obejrzeliśmy z Maksem zdjęcia.

Maks pewno zagłosowałby na zdjęcia ze stopami, bo do tej pory lubi rozmowy Elma ze stopą…

Maks z uwagą przyjrzał się nagrodzonemu zdjęciu

Znalazł też swoje…

…i ucieszył się!

W otrzymanym od Fundacji mailu przeczytałam: „Miło nam również poinformować, że od dzisiaj (1.12.2023) na skwerze ks. Jana Twardowskiego znajdującym się w Śródmieściu Warszawy prezentowana jest wystawa 12 wyróżnionych w konkursie prac, która potrwa do 22 grudniaPrzez 3 tygodnie wszystkie osoby spacerujące po Trakcie Królewskim i podziwiające świąteczną iluminację, będą mogły przy okazji zobaczyć fotografie przedstawiające artystyczne sceny z życia codziennego osób z niepełnosprawnościami – w tym fotografię Twojego autorstwa.”

Wybrałam się wieczorem , żeby zobaczyć wystawę.

Z chodnika, po którym poruszają się piesi, wystawa jest mało widoczna. Podeszłam więc bliżej…

Z bliska widać, że wystawa korzysta z oświetlenia, które skierowane jest na pomnik Bolesława Prusa.

Zdjęcie Maksa jest dobrze oświetlone, pozostałe w tym rzędzie też można zobaczyć.

Natomiast zdjęcia nagrodzone, które są po przeciwnej stronie, są niewidoczne, gdyż reflektor skierowany na pomnik oświetla je z drugiej strony!

Nie sposób odnieść wrażenia, że przy okazji wieczornego oglądania miejskich iluminacji tej wystawy nikt nie zobaczy…ale jak już ruszyłam w miasto to bardzo spodobały mi się dekoracje świąteczne w stylu PRL-u, które są wyeksponowane przy ulicy Świętokrzyskiej!

Waga , na której można zważyć swoje nasycenie mandarynkami.

Telewizor, na którym wyświetlają się bajki z czasów PRL-u.

Radio, z którego lecą zimowe przeboje.

Telefon.

Mikołaj spieszący do dzieci na motocyklu i w końcu skrzynka pocztowa na listy do niego.


Te świąteczne dekoracje( można powiedzieć) wpisały się w tematykę tegorocznych urodzin Maksa.

Z Pacanowa ruszyliśmy do Skansenu w Kolbuszowej

Z Pacanowa są 72 kilometry do Muzeum Kultury Ludowej w Kolbuszowej, czyli trochę więcej niż godzina drogi samochodem. Na niebie kłębiły się ciemne chmury, które zapowiadały deszcz, jedyną niewiadomą było, kiedy się zacznie ulewa. Kiedy kupiliśmy bilety i dostaliśmy mapkę skansenu, od razu było wiadomo, że nie mamy tyle czasu, żeby to wszystko obejść, a co dopiero  zobaczyć, tym bardziej, że chmury nad nami coraz bardziej się zaciemniały. Mimo to poszliśmy …

Po drodze mijaliśmy Kapliczkę, Chrystus Ukrzyżowany z Kolbuszowej Dolnej

Kapliczkę domową ze Staniszewskiego z dzwonkiem loretańskim

I doszliśmy do wiejskiej zagrody z Jeziórka

od której doszliśmy do najstarszego w skansenie Dworu z Brzezin.

I tu tata podjął decyzję, że nie idziemy dalej bo grzmiało, więc trzeba było wracać na parking.  To była trafna decyzja, bo jak wsiedliśmy do samochodu zaczęło padać a po chwili lunęło jak z cebra. Dowiedzieliśmy się , że  rzeczka doprowadzająca wodę do stawów w Skansenie nazywa się NIL. tak więc w Polsce też mamy rzeczkę Nil…

Deszcz towarzyszył nam w drodze do Rzeszowa, czyli przez 14 kilometrów.

Mama zaplanowała odwiedzić  Muzeum Dobranocek w Rzeszowie. Czy wspominałem już , że to był 13 lipca? Czemu ciągle przypominam tę datę?

Otóż jak już podjechaliśmy pod muzeum, okazała się, że akurat tego dnia jest zamknięte!

Na pociechę mama kupiła sobie czereśnie i coś na kolację i pojechaliśmy na nocleg  do Łańcuta.

 

W Pacanowie Kozy kują…

Tak zaczyna się opowieść o Koziołku Matołku, który błąkał się po całym świecie , aby dojść do Pacanowa. Ja  też rozpocząłem nową podróż. Wyjechaliśmy rano z Buska Zdroju i postanowiliśmy odwiedzić Pacanów, a było to 13 lipca…dlaczego o tym wspominam?

Wpis ten wszystko Wam opowie.

Z Busko Zdroju jest 25 km do Pacanowa, więc około pół godziny drogi samochodem. W Pacanowie jest Centrum Bajki i właśnie tam chcieli mnie zawieść rodzice, jakby trochę zapomnieli, że mam już 18 lat. Oprócz tego nawet im przez myśl nie przeszło, że inni też mogli wpaść na ten sam pomysł, więc nie kupili wcześniej biletów …

Na rynku w Pacanowie łatwo spotkać Koziołka, czy to w postaci kwietnika, czy drewnianej rzeźby . Droga do Centrum Bajki jest wyraźnie zaznaczona na miejskim asfalcie,
a na pobliskiej kamieniczce jest mural, na którym przedstawiono bohaterów bajek.
Gdy doszliśmy do muzeum, okazało się, że bilety są dostępne na godzinę 14.00 (a my byliśmy o 11.00) Następny nocleg mieliśmy zaplanowany w Łańcucie, więc zwiedzenie muzeum o tej godzinie nie wchodziło w rachubę.

Poszliśmy więc do bajkowego ogrodu , który jest na tyłach muzeum. Pohuśtałem się na podwieszanych fotelach


I pospacerowałem po alejkach czytając umieszczone na tabliczkach wierszyki.


Usiadłem koło Koziołka bo ucieszyłem się z tego spotkania.

Po zjedzeniu lodów w Centrum Bajki poszliśmy na pocztę kupić pocztówki z Pacanowa, a mama oczywiście poskarżyła się pani w okienku pocztowym, że nie było dla niej biletów i zapytała, czy mają jakiś  stempel pamiątkowy z Koziołkiem.

Tak więc okazało się, że są stemple i mama ostemplowała wszystko co mogła, bo tak jest przywiązana do opowieści o Koziołku, a Pacanów chciała odwiedzić przez całe życie, więc śmiało mogę powiedzieć, że tuż przed 60-tymi urodzinami , wyruszyła w podróż życia!!!

A my z tatą cierpliwie jej w tym  towarzyszyliśmy.

Busko Zdrój

Wakacyjny wyjazd zaczęliśmy od odwiedzenia Buska Zdroju. Nasz pobyt zaczęliśmy od obiadu w barze „Zakąski i Napitki” , który znajduje się przy Parku Zdrojowym przy ulicy 1 Maja.

Obiad bardzo nam smakował tym bardziej, że jedliśmy na świeżym powietrzu, w parku . Po obiedzie poszliśmy na spacer starannie utrzymanymi alejkami.

Znaleźliśmy  drewniany hamak, w którym Maks się huśtał.

Nie za długo , bo właśnie zaczął kropić deszcz, więc poszliśmy poszukać obiektu pod dachem.

Weszliśmy do Domu Zdrojowego, gdzie Maks jadł lody czekając na to, aż deszcz przestanie padać. W Domu Zdrojowym organizowane są różne imprezy min. wystawy malarstwa. Kupiliśmy bilety do tężni. Tężnię otwarto w czerwcu 2021 roku. Jest wysoka prawie na 10 metrów, a jej średnica zewnętrzna wynosi 70 metrów. Woda, która spływa po tarninie na ścianach tężni zawiera od 8-12 % soli. Tężnia ma taras widokowy na dachu, a tym samym część dolna jest częściowo zadaszona…co bardzo jest korzystne, kiedy pada deszcz.

Na środku tężni jest dziedziniec o średnicy 35 metrów , a fontanny mgielne rozpylają solankę. Zaleca się, żeby pobyt w tężni wynosił do 25 minut.

Postaliśmy sobie przy fontannach mgielnych i weszliśmy na taras .

Spacerując, patrzyliśmy na park z góry, ponieważ dookoła tężni są drzewa, więc widać Dom Zdrojowy,

albo dach pobliskiego kościoła pod wezwaniem św. Brata Alberta.

Deszcz przestał kropić, więc poszliśmy dalej zobaczyć najbardziej charakterystyczny dla Buska Zdroju budynek Łazienek Marconiego, w którym mieści się sanatorium.

Weszliśmy do środka, żeby zobaczyć wnętrze.

Z gmachu sanatorium poszliśmy „Buską Aleją Gwiazd” do muszli koncertowej. Podziwiając kwitnące róże.

Zajęło nam trochę czasu znalezienie sklepu spożywczego, Okazało się, że w okolicach Parku Zdrojowego łatwiej jest kupić odzież, niż  chleb na kolację…

Dzień był pochmurny, byliśmy trochę zmęczeni, więc postanowiliśmy wracać do wynajętego pokoju na nocleg.

Po drugiej stronie ulicy, na przeciwko baru „Zakąski i napitki” jest Samorządowe Centrum Kultury, a przed nim- ławeczka Wojtka Belona lidera  zespołu – Wolna Grupa Bukowina. Maks akurat nie znał jego piosenek, ale my  – tak.

Na koniec zobaczyliśmy jeszcze pomnik uskrzydlonego kolarza, który upamiętnia wybitnych zawodników z Buska i okolic.

Po tym spacerze Maks z przyjemnością wrócił do domu, żeby odpocząć.

 

 

Fascynująca wystawa poświęcona impresjonistom

W Fabryce  Norblina jest ogromna sala, na której za pomocą kilkudziesięciu zintegrowanych kamer wyświetla się na ścianach projekcje, w których ożywają obrazy,  ilustrowane  muzyką …

Na spotkanie z takim multisensorycznym spektaklem poświęconym sztuce impersjonistów wybraliśmy się z Amelką i jej mamą.

Byliśmy jak zwykle za wcześnie, więc pokręciliśmy się po Fabryce Norblina.

Maks przysiadł na ławeczce, którą zbudowano na dawnym fabrycznym wagoniku.

Na ekranie zapoznaliśmy się z pracą pieca hutniczego .

Na drugim piętrze stanęliśmy przed obrazem stworzonym ze sztucznych kwiatów i zatytułowanym – „Wciągający Monet”

Impresjoniści malowali życie codzienne, naturę i portretowali codzienność. Pod tym względem myślę są bardzo bliscy tym, którzy robią zdjęcia, aby uchwycić daną chwilę.

Podobne założenie choć warsztat zupełnie inny.

Weszliśmy do pierwszej sali gdzie można było przeczytać o malarzach, których dzieła mieliśmy oglądać. My od razy poszliśmy do sali, gdzie był mostek, podobny do tego, który malował  Claude Monet w Giverny

Przedstawione obrazy wciąż się zmieniały i przechodziły jedne w drugie gając nam wrażenie, że lecimy balonem lub oglądamy miasto płynąc gondolą…

Ile emocji wyzwoliła prezentowana burza dobrze pokazuje ten krótki filmik.
Na koniec zrobiliśmy sobie pamiątkowe zdjęcie w przygotowanej do tego celu ramce.


oraz obok Wieży Eiffla. Obiecałam sobie obejrzeć nakręcone filmiki z albumem malarstwa impersjonistów, żeby przypisać widziane obrazy ich autrorom.